Monday, March 1, 2010

Bal pali na Bali.


Swoją przygodę z Indonezją zaczynamy od jednej z wysp archipelagu Małych Wysp Sundajskich. Powody dla których postanowiliśmy rozpocząc akurat od Bali, mając do dyspozycji ponad 17 tys. innych wysp Indonezji są dość banalne.
Po pierwsze najtańsze bilety z Darwin były akurat do Denpasar, po drugie byliśmy spragnieni Azji i azjatyckiego mistycyzmu, kolorów, zapachów i przede wszystkich jedzenia. ;)
To wszystko oferowała nam wyspa Bali, pełna setek świątyn, tysiecy kapliczek i miliona ołtarzy. Miejsce gdzie obok siebie żyja w harmonii wyznawcy animizmu, chrześcijanie, buddyści, muzułmanie i spora rzesza hinduistów.
Dla przeciętnego Balijczyka pojęcie wojny religijnej było absolutnie nierozumiałe, bo czy można sobie wyobrazić konflikt między ludźmi, dla których jedną z form kultu religijnego jest puszczanie latawców?


Przylatując do Indonezji momentalnie uleciało nam poczucie czasu choć wydawałoby się, że wszędzie czas upływa jednakowo. Wylądowaliśmy w Denpasar stolicy Bali. Ze względu na późną godzinę przylotu najwygodniej było nam osiąść w Kucie.

Pomimo zamachu bombowego w 2002 roku na dwa nocne kluby, Kuta dalej jest mekką australijskich "turystów" szukającuch tanich rozrywek, którzy zazwyczaj kończą swoją wyprawę na tym miejscu. Daliśmy Kucie tylko jedną szanse. Późną porą wybieramy się do najbliższego klubu, jednak retrospekcje z chorzowskiej "pirki" są tak silne, że w momencie odpalenia w klubie piany, nie mieliśmy złudzeń gdzie się przenieślismy. :)







"disco disco! Kokodi!" :)

No comments:

Post a Comment