Saturday, February 20, 2010

Clifton Beach


Ludzie zatrzymuja się na autostradach,podaja nam zimne napoje energetyczne, policja wykrzykuje niezrozumiałe ostrzeżenia przez megafon z radiowozu, jedziemy na północ! Do MacKay podwozi nas Trzech Szybkich, do Airlie Beach koledzy w ciężarówkach, do Townsville pan Plumber, do Cairns zapalony sprzedawca foteli, do Mareeby miejscowy businessman, a do Kurandy - Colin. Zachrypłym głosem proponuje papierosa i przerzuca paczkę za lewe ramię. Chłopaki dogadują się i już kolejnego dnia rozpakowujemy rzeczy w jednym z pokoi jego domu z basenem na plaży. Michał z norweskim doświadczeniem maluje wszystkie ściany domu, a wieczorami znajduje czas na codzienne uzależnienie brytyjskim serialem "Doctor Who", Aga wraca do tradycyjnej australijskiej restauracji w Kurandzie,
Łatamy dziurę w budżecie, zostajemy adoptowani przez Col'a i żegnamy się z krajem kangurów, które czasem mignęły na drodze, ładnych plaż, na których codziennie rozkładaliśmy nasz niebieski dom, niezatrzymujących się aut na autostradzie wschodniego wybrzeża, krokodyli biegających po Northern Beaches, pijanych aborygenów.
Australia nie była naszym największym, ale na pewno pierwszym odkryciem w tej podróży. Dopiero po kilku miesiącach zauważamy jak wielkią przygodą Ona była.
"Podróżując nie planowaliśmy wiele, pozwalaliśmy wydarzeniom po prostu się wydarzyć, a drodze powieść nas poprzez nowe miejsca, zakątki i niezwykłe historie".


Monday, February 15, 2010

Gladstone(d)

Norm, kierowca ciężarówki, podwiózł nas do małej stacji benzynowej w miejscowości Gladstone. Z nieba spływały strugi deszczu, a my pełni nadziei, w niebieskich workach na śmieci próbujemy złapać cokolwiek... kogokolwiek. Po paru godzinach powoli gaśnie nadzieja, bo wiemy, że w zmroku i deszczu nikt się nie zatrzyma. Leje...

Pierwszy raz utknęliśmy na dłużej niż 24 godziny w jednym miejscu... Około północy, bez możliwości rozłozenia namiotu przenosimy się do przydrożnego motelu w którym cofamy się do lat 80' i dykty za bagatela 50 dolarów. ;) Pierwszy raz w czasie naszej podróży płacimy za hotel.
Kolejny dzień powitał nas jeszcze mocniejszym deszczem, a miejscowi zaczęli straszyć zamknięciem jedynej drogi na północ. Traciliśmy już siły i ochotę na dalszą podróż. Zrezygnowani, zasypiamy na sklepowym blacie. Aż wreszcie pojawił się On. Wysoki, postawny, czerwonowłosy z rudymi baczkami, "kierownik zakładu terapeutycznego dla trudnej młodzieży". Zapraszając nas do swojej auta, przesunął z tylnego siedzenia resztki jedzenia z ostatniego tygodnia, podrzucił nas pod drzwi hotelu i zaproponował zapomogę w postaci 20 dolarów.
C'est la vie i karma.


Wednesday, February 3, 2010

Airlie Beach. Heaven on earth... gratis!


Drogie wypady, nie na naszą kieszeń postanowiliśmy omijać szerokim łukiem, jednak przeznaczenie po raz kolejny zaprowadzilo nas w nieproszone strony. Decyzje o wydaniu 250 dolarow za kilkugodzinna podróż promem wokól wysp Hamilton i Whitesuday, podjeliśmy bardzo spontanicznie. Wskakujemy na statek w ostatniej sekundzie, płacimy kartą i zaraz po wejściu na pokład zapominamy o wydanym majątku.
Szedzki stół, zimna płyta, frykadelki, muszelki, rybki,
salatki, ciasta, ciasteczka, lody, owoce, swieże soki.
Czego dusza zapragnie.
Całe rodziny rzucily sie w poszukiwaniu najlepszych kąskow, a my po krakersowo-tytkowej diecie nie potrafimy opanować się ze szcześcia. Na Hamilton Island trafiamy do hotelowego basenu, a po kilku godzinach na plaże marzeń - Whitehaeven Beach.
Turkusowa woda, bialy, delikatny piasek, a zaraz za plaza rezerwat przyrody. Okolo 8 km od miejsca, do ktorego dobilismy rozposciera sie przepiekna laguna na plazy, ktora uznana jest za jedna z 5 najpiekniejszych plaz swiata.
Po przybyciu okazalo sie, ze reszta pasazerow bierze udzial w reklamie Durexa, przebierajac sie w jednoczesciowe czepki.
Dopiero po kilku tygodniach zorientowalismy sie, że karta którą płaciliśmy, nie była kredytową i PINu podpis nie zastąpi. Do dziś konto nie uległo zmianie :)