Saturday, January 23, 2010

Brisbane


Do Brisbane trafilismy nowym srodkiem transportu - autostopem. Nasz pierwszy, zlapany na obrzezach miasta Bayron Bay zachecil nas do latwego, bezplatnego, a przy tym przyjemnego sposobu przemieszczania sie po wschodnim wybrzezu Australii.
Zmeczeni coraz bardziej suchym powietrzem, nasilajacymi sie upalami i ciaglym ruchem zamknelismy sie na kilka dni w twierdzy CS-row. Czwartego dnia, jak leniwe pierogi wygrzebalismy sie wreszcie na podboj miasta.
Brisbane, trzecie co do wielkosci miasto Australii, od 1824 (zalozone jako kolonia karna - czyli miejsce zsyłki najbardziej zatwardziałych złoczyńców z New South Wales) jest stolica stanu Queensland. Polozone jest nad zataczajaca meandry przez samo serce miasta rzeka Brisbane. Ogromna, 2-milionowa metropolia, 3 uniwersytety, mnostwo muzeow, przepieknie oswietlone noca centrum, pachnace restauracje i muzyka swiata. Wiecznie zielone, czyste i bezpieczne. Przede wszystkim to niesamowite miasto. Juz od pierwszego wejrzenia zakochalismy sie w kazdym jego zakatku.
Census (Narodowy Spis Powszechny) uznal Brisbane w 2007 roku najszybciej rozwijajacym sie miastem Australii. Niekonczace sie wiezowce CBD na wybrzezu rzeki oraz liczne mosty wprawiaja w zachwyt. Nas jednak najbardziej urzekla wystawa w Queensland Gallery of Modern Art gdzie z okazji "The 6th Asia Pacific Triennial of Contemporary Art" zobaczylismy piekna, modernistyczna i zabierajaca dech w piersiach sztuke azjatycka. Kolejnego dnia pomysl zwiedzania miasta na rolkach sprawdzil sie w 100% i w kilka godzin udalo nam sie dotrzec do najbardziej odleglych zakamarkow miasta. Spacerem wzdluz South Bank i goracym tancem przy dzwiekach muzyki salsa przed Treasury Building (casino) rozstalismy sie z tajemniczym, bo jeszcze nie do konca zdobytym Brisbane.

Ciekawe?
1. Brisbanczycy bardzo dbaja o ekologie. Co krok napotykamy sie na dyskretne przypomnienia o istnieniu ekoludkow "go green", "save water", "rainwater in use", "tankwater in use". W hotelach znajaduja sie mierniki kapieli - proste klepsydry odmierzace 4 minuty (maxmalny czas, ktory powinno sie spedzic pod prysznicem), o ktore zadbal rzad stanu Queensland z powodu panujacej tu suszy. Juz za kilka lat Brisbane bedzie cieszyc sie najwieksza na swiecie "zielonym" mostem dla pieszych, wyposazonym w baterie sloneczne. Przypuszczalnie konstrukcja ma zapobiec przedostaniu sie do atmosfery 38 ton CO2 rocznie.
2. Passion Fruit to ... marakuja!

Wednesday, January 20, 2010

"W rajskiej dolinie wśród zielska"

W towarzystwie magicznych zapachów, hipnotyzującej zieleni, świetnych humorów, podekscytowni kolejnym miejscem dojedżamy z dwójką świeżo poznanych francuzów do Nimbin. W świetle przyćmionych neonówek, przed drewnianym domkiem w kolorach tęczy, przechadzała się dziewczyna z gitarą. Minęła stary bar, w którym miejscowi upijali się kolejnym piwem. Przerywa swój śpiew i pozdrawia swoich sąsiadów.
W Nimbin czas zatrzymał się w latach 70'. W 1973 roku odbył się tutaj festiwal Aquarius. Po kilkudniowej imprezie spora część uczestników postanowiła osiedlić się tu na stałe i tak powstało Nimbin. Do dziś można znaleźć w mieście założycieli tego miejsca. Nam udało się odnaleźć Albiego, czyli naszego polskiego Alberta, który "spędził z Wami bardzo miła chwile i miał okazja przypomieć sobie trocha polski język." Od 20 lat nie miał okazji rozmawiać po polsku.
Albi mieszkał na plebnii, jeździł 6-osobową wanną na 8 kółkach, był właścicielem kilku posesji w cetrach dużych miast Europy i Australii. Wieczorami zawsze można go było znaleźć w lokalnym barze. Przygarbiony, zamyślony, ubrany w wytarte spodnie i kolorową, wypołowiałą koszulę sączył drinka, palił papierosa i uśmiechał się. W czasie rozmowy zawieszał się na chwilę , patrzył w niebo, a spytany czy wszystko w porządku, zaczynał nucić piosenkę, która często chodziła mu po głowie "always looking on the bright side of life".
Przez te kilka dni próbowaliśmy jak najbardziej zbliżyć się do hippisowskiej społeczności, poznać ich i zrozumieć. Wszyscy dali nam odczuć, że zostając z nimi dłużej, staliśmy się częścią ich "rodziny".
Nimbin mimo, że leży nie leży na 2000m n.p.m. jak Manali, ma z tym miastem wiele wspólnego.

Monday, January 18, 2010

Booti Booti. Noc pierwsza.



"Podróż nie zaczyna się w momencie kiedy ruszamy w drogę i nie kończy się, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy sie nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej (...). Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej."

Friday, January 8, 2010

Sidney Polak.



Tak naprawdę do Sydney przyjechałem już w połowie grudnia.
Postanowiłem wyruszyć miesiąc wcześniej niż planowałem z paru powodów, po pierwsze mieliśmy w budżecie naszej rocznej wyprawy dziurę którą szybko trzeba było załatać. Po drugie chciałem trochę nasiąknąć tym miastem, pożyć w nim, doświadczyć go, poczuć.
Melbourne. W momencie gdy samolot wylądował wiedziałem, ze na pokładzie nie ma żadnego polaczka, pilot dał z siebie wszystko, jednak nikt nie klaskał.

Lotnisko. Szybki flashback z filmu Blow. Pies. 4 godzinne pertraktacje z immigration. Melbourne.
Nocny autobus do Sydney. Lokum w China Town. Dotarłem na miejsce.
Praca znalazła mnie szybciej niż myślałem. Resume - wiek 22 lata, doświadczenie w zawodach murarz, malarz, kelner, barman, stolarz - 11 lat.
Wstępna rozmowa o pracę na stanowisko kelnera 100 m od ikony Sydney - Opery:
- „Do you know how to carry 3 plates” - „Yes I do” - „Come tommorow at 12 am”. Miałem wrażenie, że nawet gdybym 3 talerz postawił sobie na głowie to dostałbym tą pracę.
„Cash to hand” i „no worries”
Nad samym miastem nie ma się co rozwodzić, 5 milionowa metropolia typu „user friendly” w której chce się mieszkać, życ, pracować, studiować. Miasto na które przyjdzie czas później.






Thursday, January 7, 2010

Melbourne

Dojechalam na miejsce - Melbourne. To miasto tetni zyciem.
Dzieciaki zwinnie przeslizguja sie przez tlumy na swoich jednosladowych deskorolkach.

Zablakani bezdomni wesolo wykrzykuja w eter swoje przemowienia i skoczne piosenki, prowadza niekonczace sie ze soba rozmowy. Turysci wlocza sie z aparatami i mapami po kretych ulicach miasta. Kobiety i mezczyzni nerwowo wyczekuja na przejscie przez pasy.
A ja, wtorujac im pospiesznego kroku zmierzalam w strone zarezerwowanego na lostnisku hostelu. Restauracja Italia, salon Kawasaki, tajskie masaze, kafejki, markety.
Zdalam sobie sprawe, ze przesladuje mnie nieustajace deja vu, ktore co chwile przenosi mnie na ulice Europy. Po calodniowych poszukiwanaiach Australii w Melbourne spotykam Dobrego Stephana, ktory uswiadomil mi, ze marna moja dola odkrywcy i zabral mnie w miejsce, dzieki ktoremu Melbourne pozytywnie zapisalo sie w mojej pamieci. Kolejny raz minelam europejskie restauracje, salony japonskich aut i gabinety tajskich masazy. Kilka metrow dalej, w czarnej bramie czekal na nas bodyguard, ktory po sprawdzeniu naszej tozsamosci i uspokojeniu swych domniemywan o mojej niepelnoletnosci, zszedl z drogi i zaprosil nas na 9 piętro kamienicy.
Bylismy na roof topie, mnóstwo ludzi siedzialo na przypominajacym trawe dachu, w samym środku miejskiej dżungli, gdzie wspolnie grali, rozmawiali, cieszyli się.
Po godzinnej integracji, powoli zaczynalam odczuwac zmeczenie po podrozy, zmiane czasu i przebyte kilometry.

Podziekowalam Stephanowi za mile towarzystwo i po dwukrotnym zgubieniu sie wmiescie zasnelam w hostelowym, pietrowym lozu.

Melbourne nie oniesmielilo mnie, nie zadziwilo, nie zauroczyło. Wprawdzie magazyn The Economist miasto to za jego walory dwukrotnie ukoronowal mianem „Najlepszego do życia na świecie” (2002 i ponownie w roku 2004), ja nie jestem fanatykiem duzych, gwarnych miast, a szukanie tu swojego miejsca nie sprawialoby mi przyjemnosci bez Pana Wu...

Wednesday, January 6, 2010

Start

Po 24-godzinnej kołysance w samolocie Air China i żmudnych przygotowaniach do zmiany strefy czasowej, zdejmujac kolejne warstwy europejskiej "cebulki" poczułam pierwsze, jeszcze delikatne, dzięki lotniskowej klimie i tak zapomniane po dwudziestostopniowych mrozach wEuropie, uczucie ciepla. Moja ~20 tys. kilometrowa podroz (Frankfurt-Szanghaj-Melbourne), 50 stopniowa zmiana temperatury, 10 godzinna zmiana czasu i ogromny przeskok w sposobie myslenia, od niemieckiego Ordnungu do australijskiego "no worries", daje mi szanse stanąć przed nowym wyzwaniem i spełnieniem marzeń ze Wschodem w roli głównej.