W towarzystwie magicznych zapachów, hipnotyzującej zieleni, świetnych humorów, podekscytowni kolejnym miejscem dojedżamy z dwójką świeżo poznanych francuzów do Nimbin. W świetle przyćmionych neonówek, przed drewnianym domkiem w kolorach tęczy, przechadzała się dziewczyna z gitarą. Minęła stary bar, w którym miejscowi upijali się kolejnym piwem. Przerywa swój śpiew i pozdrawia swoich sąsiadów.
W Nimbin czas zatrzymał się w latach 70'. W 1973 roku odbył się tutaj festiwal Aquarius. Po kilkudniowej imprezie spora część uczestników postanowiła osiedlić się tu na stałe i tak powstało Nimbin. Do dziś można znaleźć w mieście założycieli tego miejsca. Nam udało się odnaleźć Albiego, czyli naszego polskiego Alberta, który "spędził z Wami bardzo miła chwile i miał okazja przypomieć sobie trocha polski język." Od 20 lat nie miał okazji rozmawiać po polsku.
Albi mieszkał na plebnii, jeździł 6-osobową wanną na 8 kółkach, był właścicielem kilku posesji w cetrach dużych miast Europy i Australii. Wieczorami zawsze można go było znaleźć w lokalnym barze. Przygarbiony, zamyślony, ubrany w wytarte spodnie i kolorową, wypołowiałą koszulę sączył drinka, palił papierosa i uśmiechał się. W czasie rozmowy zawieszał się na chwilę , patrzył w niebo, a spytany czy wszystko w porządku, zaczynał nucić piosenkę, która często chodziła mu po głowie "always looking on the bright side of life".
Przez te kilka dni próbowaliśmy jak najbardziej zbliżyć się do hippisowskiej społeczności, poznać ich i zrozumieć. Wszyscy dali nam odczuć, że zostając z nimi dłużej, staliśmy się częścią ich "rodziny".
Nimbin mimo, że leży nie leży na 2000m n.p.m. jak Manali, ma z tym miastem wiele wspólnego.
No comments:
Post a Comment